Zaparzaj i bądź szczęśliwy! – nasza relacja

Sobotni poranek nie zapowiadał cudów, które stały się tego dnia moim udziałem. Jadąc z rodzinnego domu przez ulice Poznania obserwowałem wpierw kłębiące się deszczowe chmury, z których po chwili zaczęły skapywać coraz to większe krople. Gdy dojechaliśmy na miejsce spotkania, a był nim Ogród Szeląg, zlokalizowany wprost nad rzeką Wartą, deszcz lał się z nieba strumieniami. Świeżo rozłożone stanowiska na herbacianym targu mokły z minuty na minutę. Na całe szczęście było to przelotne urwanie chmury i za chwilę na niebie ukazało się słońce, będące zwiastunem nadchodzącej radości z herbacianego święta, której pełni dane mi było doświadczyć. 

Gdy stawiałem pierwsze kroki po wyjściu z samochodu, tym, co najmocniej zwróciło moją uwagę była wzajemna serdeczność i życzliwość w komunikacji między ludźmi, zajmującymi poszczególne herbaciane stanowiska. Wabiły one przecudną, kruchą i subtelnie estetyczną ceramiką oraz pachnącymi z daleka herbatami, które parzone były i rozdzielane wśród osób chętnych wrażeń dla swych podniebień.

Płynne szczęście w czarce herbaty

Zachwyciwszy się w przelocie ręczną ceramiką Andrzeja Bero, herbatami od Małgosi i Adama Grundulsów z warszawskiej Herbaty Czas oraz torbami na ceramikę z krakowskiej Darniny, wyruszyliśmy wraz z Kingą na pierwsze festiwalowe spotkanie, zatytułowane „Szczęśliwe herbaty od szczęśliwych ludzi” . Poprowadziła je dla nas w Czarnej Chacie Jola Jona. Miała tam miejsce opowieść o niezwykłej Ayumi i jej rodzinie, zamieszkującej Fujiedę w prefekturze Shizuoka. Przejęli oni plantację od uprawiających ją komercyjnie, i używających w związku z tym pestycydów, rolników. Pragnąc uczynić to miejsce na powrót naturalnym i dziewiczym, Ayumi, krok po kroku oczyszczała plantację, aż uzyskała warunki do całkowicie organicznej uprawy. Zwieńczeniem opowieści o plantacji Ayumi była degustacja czterech herbat z jej plantacji. Dwie pierwsze, zielone, różniły się między sobą jedynie sposobem zbioru, pierwszą zbierano ręcznie, drugą mechanicznie, z pomocą maszyn. Dwie kolejne, czarne, różnił znów jedynie sposób, w jaki zostały zebrane. Zielone herbaty pachniały i smakowały obłędnie, świeże umami było, typowo dla herbat z Shizuoki, lekko przyduszone, w stronę zielonych herbat, które produkowane są w Korei. Niesamowita była natomiast różnica w smaku między tą zbieraną ręcznie, a tą mechanicznie, głębia i złożoność tej pierwszej biła na głowę płaski smak tej drugiej. Niezwykłym i nowym doświadczeniem było dla mnie spróbowanie czarnych japońskich herbat, wyczuwalne w nich miodowe nuty kontrapunktował nieznany mi aromat, który kusi mnie, by w przyszłości spróbować tych herbat ponownie.

Kąpiel w zieleni

Drugim, niezwykle ważnym dla mnie wydarzeniem tego festiwalu, był warsztat z jedną z organizatorek, spiritus movens herbacianego święta w Poznaniu, Agatą Ożarowską. Osnuty był wokół japońskiej kąpieli leśnej, zwanej, w Kraju Kwitnącej Wiśni, shinrin yoku. Ta prozdrowotna praktyka kontaktu z naturą (głównie ze środowiskiem leśnym), bazuje na zmysłowym doświadczeniu dobroci zielonych areałów, przede wszystkim na ekspozycji na substancje, powstające w tym środowisku, tj. fitoncydy i olejki eteryczne. Zaobserwowano bowiem zbawienny wpływ tych związków chemicznych na proces relaksacji ciała, regeneracji po stresie czy wzmocnienia procesów odpornościowych, by wymienić choćby kilka spośród wielu. 

Agata zabrała nas do małego lasku, zlokalizowanego w niedalekiej okolicy Ogrodu Szeląg. Podążyliśmy za nią ścieżką wśród drzew, sycąc nozdrza zapachem jesiennej ściółki i obserwując mieniące się brązem i żółcią spadające z drzew liście, będąc niezwykle czułymi i wrażliwymi na chwilę obecną. Zwieńczeniem tej części spaceru było podejście pod rozłożysty platan i wygodne rozmoszczenie się z cieniu jego konarów. Agata wyciągnęła z torby termos, czarki, gajwan i herbatę, którą najpierw dała nam do powąchania, a później zaczęła ją parzyć dla nas wszystkich. Zapach był olśniewający, poczułem owczą wełnę, która przywiodła mi na myśl ciepło domowego ogniska i szczelnie otuliła moje zmysły. Smak był równie „owczy”, otulający i kojący zmysły. To był nepalski white mountain spirit, jesienny zbiór tej niezwykłej i drogocennej herbaty. Chwilę potem, gdy w naszych żyłach płynął już szlachetny nepalski napar, wyruszyliśmy w dalszą podróż. 

Tę część kąpieli nazwałbym próbą ponownego zbratania się z naturą. Szukaliśmy drzew, które były nam w jakiś sposób bliskie, podchodziliśmy do nich i nawiązywaliśmy z nimi kontakt w dowolnie wybrany przez nas sposób. Podszedłem do smukłego drzewa z rozłożystymi gałęziami, które przyciągnęło moją uwagę budką lęgową, zlokalizowaną na pniu. Spojrzenie w jego kierunku wzbudziło we mnie metaforę bycia przestrzenią, która karmi i daje schronienie, rezonującą mocno z moim wnętrzem. Dzieliliśmy się ze sobą nawzajem refleksjami o wybranych przed nas drzewach i motywach, które przyciągnęły nas do nich, a ja miałem poczucie, że buduje się między nami właśnie wspólnota, cudowna więź, ledwo uchwytna, ale namacalna, jak systemy korzeni splecionych ze sobą głęboko pod ziemią. Ten obraz, swoista pocztówka z festiwalu, zapadł mi głęboko w pamięć. Chyba w tym nic dziwnego, bo gdy nadszedł czas pożegnań, Agata wspomniała, że myślą przewodnią tego spotkania były relacje. 

Wróciłem z festiwalu głęboko poruszony relacjami, nawiązanymi w trakcie tego pięknego czasu z każdym napotkanym tam człowiekiem. Nie mogę się już doczekać, by przywędrować tu znów za rok i spotkać się przy czarce dobrej herbaty.

Mikołaj Kostka